29 lis 2008

RELACJA Z DIGGIN PARTY

Relacja spóźniona ale w końcu jest. Buszek to szybciej ogarnął i u niego też możecie znaleźć ciekawą relację z party. W ogóle muszę się pokajać przed czytelnikami bloga, bo ostatnio moje pamiętnikarskie zacięcie zostało odłożone w kąt a to mianowicie z różnych przyczyn: szukanie nowej pracy, zdobycie nowej pracy, allegro hustling, dwutygodniowe lenistwo, oglądanie przeróżnych filmów i brak determinacji, żeby napisać cokolwiek ciekawego. Mam nadzieję, że od dziś to się zmieni (tere fere). Znowu zacznę postować o gorących wykonawcach, wrzucać gigatony empetrójek i wklejać moje dywagacje na temat dnia powszedniego. Zobaczymy. Ale jak to rapował klasyk "Przejdźmy do meritum/w rytm bitu".

Diggin Party w Poznaniu zapowiadało się przeinteresująco - kupa ludzi których chciałem poznać osobiście, dobry lokal i sama atmosfera, która zwiastowała gorącą bibę (dodać do tego świetny line-up i mamy wszystko, czego dusza zapragnie).

Do Pyrlandii przybyłem w piątek, głównie po to aby zaliczyć koncert Dinala, będący częścią obchodów 7-mych urodzin jakiegoś poznańskiego portalu hiphopowego. Whateva. Z dworca odebrał mnie A'free, skąd pojechaliśmy zobaczyć sklepik Can I Kick It? a potem przetrasportowaliśmy się na Rataje, po czym zgarniając po drogę Pantera wkroczyliśmy do domostwa Saint Benjiego na domówkę, gdzie alkohol w postaci klasycznej rudej lał się strumieniami a niektórzy to pod alko nawet ogórkami się raczyli. Może to jakiś nowy hajp?
Dunno, to pokaże przyszłość. Impreza została obfotografowana, za tło muzyczne służyły numery Franza Ferdinanda oraz The Cure.

Po solidnej dawce promili wyruszyliśmy na Dinala. Transportem służył Tomek Osses, który okazał się właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Dotarliśmy do Piwicy 21, robiliśmy sobie w środku mini drinki korzystając z zapasów Yeni Raki znajdujących się w mojej piersióweczcce a potem ktoś jeszcze wyskoczył po połówkę rudej do monopolu ale to był nieudany pomysł (mówię w tym momencie za siebie). W klubie bandy małoletniej rapowe młodzieży, nastoletni emsis o charyźmie co najmniej Rakima i okrzyki w stylu "zróbcie hałas dla mojego człowieka Peerzeta", "jechałem do was kurwa 7 godzin, yo" itp. Po jakimś czasie zmęczony eskapadą i zmulony dokumentnie zacząłem mówić do siebie i tracić kontakt z otoczeniem więc Tomek postanowił (słusznie i chwała mu za to) zabrać mnie do domu. Tak to się skończyło moje piątkowe imprezowanie, cóż, next time Dinal.

Sobota zaczęła się kiepskawo. Obudziłem się o 7 rano nie wiedząc kompletnie gdzie jestem (wytrzeźwiałka?), przez rolety prześwitywały mikre promienie słoneczne i pierwsze wrażenie było takie, że jestem w jakiejś, bez kitu, celi. Chwilę poleżałem, tak do 8 chyba i zwlokłem się do kuchni w poszukiwaniu czegoś do picia. Osses oczywiście nie zadbał o aprowizację i jego mama (god bless!) zrobiła nam słodkiej herbaty, która co nieco złagodziła skutki piątkowego pijaństwa. O 14 miał być mecz Diggin i pomyślałem sobie, że w takim stanie, w którym się czułem (wrak) mogę piłki jeno podawać. Nic to. Jakoś się ogarnęliśmy i po porannej dawce klipu "Who's your daddy" autorstwa Necro, słuchania disco sampli i klasyki ogarnęliśmy ravioli z barszczem i ruszyliśmy na potyczkę.

Sam mecz był rewelacyjny, z Diggin nie pojawiło się sporo zadeklarowaych chętnych ale mocny skład (Prof, Sebol, Guybrush, Benda, ja, Osses, Guo i inni) zrobił swoje. Sztuczna trawa, hala pod balonem (trochę niedogrzana ale to nie stanowiło) - żyć nie umierać. W pierwszej akcji rozwaliłem sobie kolano a Guo zwichnął sobie nadgarstek i właśnie tak mocno było do samego końca. Na początku toksyny ulatniały się z mojego organizmu w tempie "zawrotnym" i czułem się jak gówno ale z akcji na akcję nabierałem coraz więcej aimuszu. Dzięki naszemu bramkarzowi, który dokonywał cudów i dobrej postawie w ataku (Bisti król strzelców,yo) zmiażdżyliśmy ekipę pod dowództwem Guybrusha - organizatora w stosunku 20-6 (chyba). Czekam na rewanż.

Popołudnie upłynęło pod znakiem spożycia spaghetti z Lidla typu all-in-one, analizowania klasycznych polskich rapowych nawijek z płyt Volciaka (stereofonia człowieku), oglądania Necro do znudzenia, Popka ("jest ekipa do rozjebania"), W aucie Jazzboy remix, Cepelii i sampla z Cepelii, "a słyszysz to pianinko", rozkminiania beefu Tede vs Onan ("ruro!") i odświeżania "Antyliroya", słuchaniea zajebistego blendu Tede vs Tiga ("prawdziwa hausówa") + disco + house. Próbowaliśmy też z Ossesem oglądnąć Iron Mana ale nie daliśmy rady.

Na miejsce imprezy - Post Dali Plaża dotarliśmy w okolicach 21. Dałem sobie słowo, że się nie najebię i dotrzymałem słowa (yeah!). Lokal fajny, choć faktycznie bardziej na lato niż na zimę (było przeraźliwie zimno, przynajmniej na początku, bo potem zrobiło się HOT). Diggin Party zaczęło się od dubowych selekcji Yaca i 77. Powiem szczerze, że taka muzyka działa na mnie jak Pavulon więc bardzo się ucieszyłem, gdy Misty zaczął rozgrzewać publikę swoim funky-hiphopowym setem, do którego wiara zaczęła żwawo podrygiwać. Po nim zagrał Jerry aka Novaforma (moc!), potem Eltron John (stanowczo powinien mniej pić i krócej grać ale mimo wszystko zagrał kapitalnie), następnie Funkoff ze swoją disco selekcją (ale szaleństwo do numeru Gaz - Sing Sing!) oraz Przaśniki (fajne nujazzy, bardzo skoczne), pamiętam, że wbił się później Michał z Czikitas Brothers ze swoim fenomenalnym swing setem i na koniec w okolicach 5 rano (sic!) Buszek zaczął napierdalać B-more i elektronikę (Roundtable Knights, Aretha Franklin w wersji bmore, heavy bass, podkręcone A Millie) i to był chyba gwóźdź programu i koniec imprezy. Na minus należy zaliczyć ceny alkoholi i reakcję ochroniarzy na sam koniec ("wypierdalać, bo chcemy iść do domu"). Gorące pożegnania - miło było poznać digginowiczów: mr jelly, jagoda, guybrush, guo (jak ręka?), benda, Osses (wielkie 5!!!!), jfk z bratem, graju, templer, eltron, afree, saint benji, buszek . Reszty nie pamiętam, sorry.

Niedziela to już pakowanie się, kolejne rozkminki muzyczne, dokańczanie seansu Iron Mana. Niby tak się ogarnąłem a zostawiłem u Tomka cardigan i ręcznik. Disaster. Zdążyłem na luzaku na pociąg osobowy, w którym stałem godzinę, bo nie było miejsc, na szczęście na stacji OBORNIKI WLKP (Asceci, yo!) wysiadło sporo ludzi i mogłem wygodnie usadzić swoje cztery litery. To tyle, poniżej zdjęcia autorstwa Guybrusha i Positively Lunatic, Bagietki i Saint Benjiego, aha - dodatkowo - video z Diggin Party autorstwa Jagody. Do następnego !!!










Kung Fu Panda



Król lansu i baunsu ;-)



VJ Pavlosky zadbała o kapitalne wizualizacje



Funkoff ma kupę hajsu i okupuje bar



Show me what you got



A'free sprzedaje ściemę i to z powodzeniem :-)



Funkoff dający popis.



Olo i Kojak Prof



Nieco zmęczeni Czikitas Brothers



Buszek, Positively Lunatic i Guybrush.



Ten wzrok mówi wszystko.



A'free chwacko baunsuje.



Po lewej A'free aka pozytywne ADHD, z prawej Osses i ja.



Osses ogarniający (dosłownie) Bagietkę i Jagodę



Od lewej uderzający w puchara Jerry, zapatrzony Funkoff i Olo o dzikim wzroku.



Jfk w artystowskiej pozie i mr jelly.



Eltron feels like dacing. Ja się dziwie się.



Tyłem Osses, ja, Eltron i Funkoff we wzorzystym sweterku



Eltron on the wheels of steel



Wyindywidualizowałem się



You know how we roll. Od lewej ja w kapeluszu Benjiego, sam Benji, Panter i A'free



Trąbię wieczorny hejnał. Obok Panter.



Poznański styl konsumpcji rudej zawsze na czasie.



Saint Benji - wyrozumiały gospodarz



Radosna ekipa piłkarska - góra od lewej nasz Boruc ztj. Kondziu, zakapturzony Sebol, Ja, Benda, nasz superstrzelec i król asyst - nie pamiętam imienia (ups), kontuzjowany Guo. Dół od lewej - Król Disco Osses, Guybrush aka kieszonkowy Ryan Giggs, Człowiek w czapce na głowie Profem zwany i kolega Guybrusha aka nie-pamiętam-jak-ma-na imię.



Prof the invisible




11 komentarzy:

St. Benji pisze...

Yeah, tłusto. ;D Kod do weryfikacji wyskoczył mi "fieste", co można uznać jako "fiesta", czyli adekwatne słowo do tego, co się działo przez tamten weekend. Żałuję, że nie pograłem, może następnym razem. Zajebiście, że pochlaliśmy, do następnego!

JuNouMiCrew pisze...

Cardigana miales zajebistego man. Musimy nastepnym razem pogadac jak ludzie ;) BTW Ironmana tez ogladalem na trzy raty, calego chyba na raz nie mozna lyknac... ;)

Pzdr,
Buszek

Bisti pisze...

@ benji - jeszcze bedzie czas na kolejna domowke i goraca imprezke w zacnym gronie ale to pewnie juz na wiosne.

@ buszek - czekam az kardigan wroci do mnie z poznania. osses go nie przywlaszczy bo za maly na niego (hłe,hłe), pls gimme your gg number -> napisz w mejlu na beastie@o2.pl

Anonimowy pisze...

co wy gadacie, przeca Ironman to dobre kino :)
pozdro i do następnej imprezy

dopemuzik pisze...

najs :] szalałeś man, ale nie zapominaj go zagrywał słodkie prostopadłe, heh ;) dobrze było się znów spotkać.

big up!

raper na 1/4 etatu pisze...

primo szkoda że mnie tam nie bylo, secundo ze ty odpadles przed Dinal Team, shame on you !

Bisti pisze...

odpadłem i zaluje do dzis. no ale co zrobić, lubimy popić.

a iron man to dobry popcorn, z tym, ze jakos nie potrafilismy sie wciagnac.

pamietam kto dogrywal pileczki , a kto michale kontry wyprowadzal, no kto??? ;-)

Guo | LF pisze...

ej, nie było 20:6!
co najmniej do 12 :)

Bisti pisze...

hehe, moze lekko przesadziłem ;-)

ale nie wiem czy przekroczyliscie magiczna granice 10 strzelonych goli.

pzdr

osses pisze...

Ej ej dla wyjaśnienia - ja IronMana ogladalem juz chyba ktorys raz z rzedu,a ogladalismy go na pare razy z powodu IŻ mielismy wazniejsze rzeczy do rozkminienia typu rapy z 1996tego na youtubie:D

No na szczescie akurat wpadla moja matka na jeden dzien bo by bylo ciezko:DCoz,kawalerskie zycie,co robic.

Do nastepnego,wiecej takich akcji !

alkoparty pisze...

Tego typu imprezy są zawsze ciekawym rozwiązaniem. Interesującą alternatywą do tradycyjnych koncertów. Będąc fanem muzyki, tak naprawdę można się dobrze bawić na imprezie w każdym miejscu ;)